0
jurzystas 24 października 2016 02:03
Poniższy tekst jest właściwie fragmentem mojego pisanego na bieżąco blogu z Ameryki Pd, który nie wiadomo kiedy domknę. Wrzucam go więc w tzw międzyczasie – jako osobny „mikro-reportaż” (Kraj/kontynent zdarzenia nie ma tu większego znaczenia – dlatego wrzucam do „międzykontynentalne”). Jest to stek rozważań wewnętrznych <podróżnika> (chcę się za takowego uważać), któremu właśnie gdzieś na zadupiu Ekwadoru skradziono komórkę – bez której – No sami wiecie…;-)



no-komora.JPG



16/10
Tak więc nie mam już SMARTFONA. Zirytowałem się wielce. „No jak to możliwe???!!!”. Przez stek przekleństw po jakimś czasie zaczyna się przebijać mój Głos Wewnętrzny:
„Chłopie, wyluzuj! W Ameryce Pd jesteś. Ten kontynent tak ma. Wiedziałeś o tym przecież jadąc tutaj. Tak, czy Nie?”
„No tak – wiedziałem…

No OK. jutro kupię sobie telefon – i jakoś to połatam”
Przez pierwsze popołudnie czuję się jak głuchy ślepiec wrzucony w nieznane sobie środowisko. Do Centrum Cuenc’i z dworca muszę wziąć taksówkę (Fuuuj!) za 1,5$ (OK :-)
Wieczorem miotam się bez sensu. Nie mogę połapać się w topografii. Mam wielki problem aby zapamiętać po której stronie skrzyżowania jest mój hotel.

17/10
Ganiam jak kot z pęcherzem po Cuence próbując kupić jakiś rozsądny telefon za rozsądną cenę. Okazuje się to nie być wcale takie proste. Taki – co wiem, że zadziała jak należy – kosztuje 600$+. No nie – bez przesady… Jakieś prostsze z kolei – pewnie połowa programów mi nie odpali. Do tego SIM-lock na Ekwador – nie wiadomo, czy da się zdjąć – i jeszcze niezgodna z Europejską częstotliwość – do wyrzucenia po powrocie.
I co tu począć???
Dopiero gdy zrezygnowany siadam do kolacji – zaczyna docierać do mnie – że to są przecież oznaki uzależnienia. Uzależnienia od technologii…

Przebieg moich wewnętrznych rozważań – jest mniej więcej taki:

-Ja: „Potrzebuję minimum: GPS z mapami offline, Email do Exchange, Gmail, Skype, Viber, Google, Przewodniki Lonely Planet, Translator, Aparat,….. Nie ma szans żebym był w stanie to wszystko odtworzyć za kasę zbliżoną chociaż do rozsądnej… Co tu począć???”
-Głos Wewnętrzny: „Zastanów się, Chłopie – czy aby na pewno musisz być niewolnikiem technologii? Czy nie potrafisz już funkcjonować NORMALNIE? Pamiętasz jak podróżowałeś po świecie będąc studentem, bez tego całego shitu, z 50$ zaszytymi w gaciach, żeby przepuścili cię przez kolejną granicę?”
-„No tak, ale…….”
-„ A Twój 80letni Tata daje sobie radę dotrzeć bez całego tej elektroniki do Truskawca na Ukrainie?; Czy Malinowski podróżując przez Malaje miał dostęp on-line do Googla? Czy Kolumb posługiwał się GPSem?”
-„No nie. Ale miał inne urządzenia nawigacyjne…”
-„A ty nie masz? Słońce (poza czasem w południe kiedy świeci prosto z góry), kompas. Mapkę jakąś dostaniesz w każdym hostelu. Do tego koniec języka za przewodnika – 30 słów po hiszpańsku już znasz – douczysz się kolejnych 30…”
-„No ale tak się już przyzwyczaiłem do tego elektronicznego wspomagania. To takie wygodne…”
-„Nie smęć! Chodzisz na nocne rajdy na orientację, z mapami poprzekręcanymi tak, że nic z nich nie da się na pierwszy rzut oka wykumać? Dajesz sobie radę w Paryskich Katakumbach?”
-„Fakt… Ale moja efektywna sprawność podróżowania spadnie drastycznie… Ale jak będę się kontaktował, co z moją robotą… Ale…”
-„Co ale?! Jakie Ale?!!! Jesteś PODRÓŻNIKIEM, czy jakimś <turystą>???”
To przeważyło.
-„Nikt, Ale to nikt, a już na pewno nie mój Głos Wewnętrzny – nie będzie nazywał mnie <turystą>! Dam radę bez tego całej elektroniki!!!”
-„A widzisz! I Tak trzymać!! :-)”

18/10
Co jest najlepsze na przywrócenie równowagi psychicznej po utracie?
Oczywiście: Aqua Termale.
Cabeza pod zimną wodę – Cabeza pod gorącą wodę. Kilka godzin Totalnego Relaksu w basenach +8 <> +45 C. Ktoś mógłby – niesłusznie – nazwać to torturowaniem własnego ciała. Dla mnie działa doskonale. Mniammm!!! Do tego nacieranie wulkanicznym błotem. Od razu mordka mi się znowu śmieje do świata :-). Jeśli istnieje raj – to tak właśnie musi wyglądać. A może piekło. Gorąco-zimno. Nieważne. Coś nie-z-tej-ziemi w każdym bądź razie.
W przerwach między różnotemperaturowymi piscinami – studiuję moje hiszpańskie rozmówki. Albo gadam z Lokalsami. Szczególnie dobrze rozmawia mi się z dziewczyną z Ambato. Ze szkoły pamięta jedynie parę słów po Engleso ( inglés ), co pomaga przy konieczności długich obejściówek aby objaśnić co się właściwie chciało powiedzieć, a równocześnie nie daje ucieczki na angielską łatwiznę. Nie przeszkadza jej moja gramatyka a’la Kali z użyciem 30 słówek. Jako logopeda – poprawia jedynie moją niewłaściwą artykulację „D” (=”Dzss” – język między zębami). Po prawdzie to pewnie w Hiszpanii, a nawet innych krajach AmLat mają i tak inna wymowę, ale co tam… ;-)
Bardzo dużo ten dzień dał mi w moich lingwistycznych zmaganiach. Pewnie doszedłem już do nawet do 50 słówek. Co najważniejsze – to praktycznie w każdym temacie daje się radę dogadać. Ręce przy tym bolą – ale co tam :-)

Oswajam się z Nową Rzeczywistością. Nie będzie tak źle.
Trafić do tutejszych Baños i z powrotem lokalnymi autobusami bez nawigacji - dałem radę.
Pracować i tak muszę od 5 rano do południa w hotelu (WiFi w Ekwadorze działa zadziwiająco dobrze – szczególnie po doświadczeniach z Azji Pd-Wsch), a potem już w Europie nikogo na łączach nie ma – powinno być OK.
Lonely Planet – gdzie dalej w podróży? – przeczytam sobie z kompa w hotelu wieczorem.
Jak się nad tym zastanowić – to nieposiadanie elektroniki w autobusie – też będzie tylko pomocne. I tak małych skaczących literek na wyboistych drogach nie jest się w stanie dłużej niż kilka minut czytać. Wydrukuję sobie moje 2 strony hiszpańskiego samouczka w większej czcionce – i tym się zajmę. Brak zegarka? „Qué hora es?”. Jak zapytam w ten sposób kilka razy podejrzanych współpodróżników – to będą wiedzieli, że nie mają mi czego próbować kraść.
A brak foto-aparatu? I tak nikt potem nie chce tego oglądać. Do tego zaoszczędzę godzinę dziennie na wywalaniu 450 z 500 zdjęć, bo przecież już dawno zapomniałem jak się robiło zdjęcia na prawdziwej kliszy, którą trzeba było potem wywołać – i nie pstrykało się bez sensu x10.
Hmmm. Dam radę! (poza tym wjechałem sobie na ambicję, cheche ;-)

Czy wytrwam? Czas pokaże…

Dodaj Komentarz

Komentarze (8)

jacek96 4 lutego 2019 05:27 Odpowiedz
wow, rozprawka o przeżytym dniu bez smartfona :D
fortuna 4 lutego 2019 05:27 Odpowiedz
ale po co to dublowac relacje?
brunoj 4 lutego 2019 05:27 Odpowiedz
Przez moment myślałem że będzie tutaj coś praktycznego dla podróżnika, a tymczasem bajkopisarstwo zwykłe, I chyba za bardzo popłynięte. Bo zabrzmiało jakby kolega wcześniej nigdy nie używał żadnej mapy papierowej, I był analfabetą bez tego telefonu, a teraz, na starość odkrył nagle, że można, pierwszy raz trafił bez nawigacji do autobusu itp. Jak na osobę która śmiga po ekwadorach i zapewne wielu innych miejscach - ten tekst jest po prostu trochę naiwny. PS. osobiście razi mnie również 'che che' na końcu, chociaż niby jest poprawne. Ale "pozatym" już nie jest.
pemat 4 lutego 2019 05:27 Odpowiedz
@‌michzak‌wydaje mi się, że akurat w tym przypadku jest to nadgorliwośćale bądź (i cała moderacja) konsekwentny:kur...jeb...chu...
michzak 4 lutego 2019 05:27 Odpowiedz
@‌pemat‌ dzięki, zastanawiałem się co moderować :)
mik111 4 lutego 2019 05:27 Odpowiedz
A ja kolegę rozumiem, bo podróżowałem sam po Brazylii i zalał mi się smartfon (nie chodzi tu o brak mapy, neta itp., ale o brak kontaktu z krajem, ze znajomymi, chociaż mapy papierowe też pozostawiają wiele do życzenia - przynajmniej te turystyczne rozdawane w informacjach). Pamiętam jak błądziłem po Paratach i nie mogłem znaleźć hostelu, a przechodziłem koło niego kilka razy. A później jak nie mogłem się wydostać z Parat do Sao Paulo na samolot do Europy i gdyby nie życzliwi ludzie to byłoby kiepsko.
ewaolivka 4 lutego 2019 05:27 Odpowiedz
Oj, ale pięciu użytkowników powyżej ma chyba marny humor dziś (może z powodu pogody?) ;). Ja przeczytałam z przyjemnością, ale mam pewnie zbyt pozytywny stosunek do rzeczywistości...
obibok 4 lutego 2019 05:27 Odpowiedz
Nieźle, nieźle. Jeszcze bardziej pokochałem swoją nokię, której na wyjazdach używam głównie jako... telefonu (tak, da się!), budzika i w rozsądnym zakresie kontaktu z internetem. Chyba jeszcze wtórny analfabetyzm mi nie grozi.